Kiedy tylko dowiedziałam się, że powstały lakiery, które pachną. Nie
mają w sobie tego smrodu acetonu, to od razu pomyślałam o wrażliwym
nosie mojego męża. On zwykle najbardziej narzeka na to gdy pomaluje lub
jestem w trakcie malowania paznokci. Ale czy rzeczywiście te lakiery
pachną, postanowiłam się przekonać sama.
Słyszałam dziwne informacje i
niestety musiałam poczekać, aż u mnie te lakiery gdzieś się, w którymś
sklepie pojawia. Nie trwało to długo, ale o dziwo później niż w Polsce.
Może dlatego, że mieszkam w malej miejscowości i zanim tu dotarły,
musiały ominąć wszelkie trudności, a na pewno odpowiadać rynkowi. Tym
samym znalazłam je tylko w jednym sklepie, za to w promocji. I
początkowo czytałam etykiety zapachowe, ale po otwarciu buteleczki
uznałam, że one wcale nie pachną. Dlatego bardziej skupiłam się na
kolorach. I wtedy zapomniałam, że tak naprawdę one pachną. Wybrałam
zielony z drobinkami brokatu, choć miałam chrapkę na co najmniej 3
odcienie, ale postanowiłam tylko, że kupie jeden. O dziwo dopiero stojąc
w kolejce z upragnionym Revlonem w garści, doczytałam, że przecież on
pachnie. I do tego miętowo. No cóż, raz kozie śmierć. Przecież wszyscy
mi mówili, że one wcale nie pachną.Wiec biegusiem do domu aby sprawdzić
na pazurkach.
I tak, wrażenia ogólne bardzo dobre. Kolor, wystarczy nawet 1 warstwa a trwałość do 3 dni, z dobrym topem dłużej. Zapach wydobywa się po wyschnięciu lakieru, a przyznam, że schnie także znakomicie. No i zapach, właśnie niby to plus, a w sumie po kilku godzinach zaczynał mnie mocno drażnić. Zwłaszcza, że mam tendencje na opieraniu dłoni na twarzy, albo podpieraniu brody, wiec zapach był mocno wyczuwalny do ostatniej chwili gdy miałam go na paznokciach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz