No i przyszła pora na czerwcowy Glossybox z Francji. Przyznam, że dostałam go bardzo późno, a moja ciekawość z dnia na dzień coraz była większa. Jest to ostatnie pudełko jakie dostałam w moim 3-miesięcznym abonamencie i myślę, że na obecną chwilę zatrzymam się. Nie jest to droga inwestycja, ale w mojej łazience zaczęło roić się od miniaturek, których nie mam kiedy testować. Wiadomo, żeby test był prawdziwy należy używać produkt kilka, a nawet kilkanaście razy. Do tego trzeba odstawić inny, jaki dotychczas tego typu używaliśmy, aby przestawić się na testowany. Niestety próbki często nie dają możliwości sprawdzenia działania danego produktu, albo gdy go polubimy to się nam kończy. Często są to także produkty dla mnie z wyższej półki i ich ceny nie bardzo współgrają z moim portfelem. Dlatego choć fajnie jest mieć możliwość przetestować coś nowego i na co dzień dla mnie niedostępnego, ale ... no właśnie zawsze u mnie pojawia się to ale.
Dlatego z przyjemnością przedstawiam Wam moje ostatnie na obecną chwilę pudełko Glossybox. Mam w planach wiele produktów do opisania, które dotychczas testowałam z dwóch pudełek kosmetycznych, myślę że będzie to dobra kontynuacja bloga.
Tradycyjna forma niezmiennie, różowe lakierowane pudełko, wewnątrz najpierw gazetka i ulotki.. Wszystko zawiązane szarą wstążką z logo, a następnie ciemny papier z naklejką zabezpieczającą wnętrze. Najbardziej oczekiwany skarbiec znajduje się między papierem a pociętymi skrawkami drugiego ciemnego papieru.
Et voila. Tadam.
Ostatnie pudełko, to niezłe emocje, choć przyznam, że skusiłam się i obejrzałam już zapowiedzi na innych stronach. Tym bardziej się cieszę, że nie dostałam identycznego pudełka jak inne blogerki.
W moim znalazło się 5 produktów kosmetycznych w tym o dziwo żaden nie jest pełną wersją. A także jeden dodatek w postaci akcesoria kosmetycznego. Przyznam, że zawiodłam się totalnie. Dodatkowo dostałam gazetkę i 2 ulotki, jedną w nieznanym mi języku, podobno niemieckim.
Tematem przewodnim tego pudełka było "JOYFUL DIVERSION" czyli zabawna różnorodność, radosne przekierowania głównie nawiązując do głośnego tematu tego lata, czyli wszystko made in Brazil, jedziemy na wakacje.
Reklama o której wspomniałam to eyliner marki Benefit, z jednej strony mamy po francusku krótką informację o premierze nowego niezawodnego produktu kosmetycznego. Z drugiej zaś strony jest po niemiecku zaproszenie na testowanie i naukę używania produktu w jakimś sklepie chyba.
A wracając do produktów i zawartości to otrzymałam:
1. Tusz do rzęs Benefit cosmetics They're real. Pełen produkt to 8g ja dostałam zaledwie 3g w malum pudełeczku. Szczoteczka podobna do One Million clis L'oreal. Na pewno fajny produkt i wart testowania, a jego cena to 24 € z tym, że moja próbka ma wartość jakieś 9€ wiec, mimo wszystko sporo. Na opakowaniu widzę tylko informację, że nie nadaje się do sprzedaży oddzielnie, więc z czym było w takim razie sprzedawane? Produkt wart poznania, ale obecnie nazbierało mi się tyle tuszy i ich próbek, że nie wiem od czego zacząć. Zwłaszcza że nawet tuszu nie używam codziennie. Chyba pora to zmienić, bo prędzej zaschną niż je zużyję wszystkie;-)
2. Mleczko do naprawy skóry po słońcu Academie scientifique de beaute paris. Jego cena za pełnowartościowy produkt to 29.90€ /150ml. ja otrzymałam 40ml więc jego wartość wynosi w przybliżeniu 8€. Tyle jestem w stanie dać za mleczko do ciała, ale 30 euro to już wyższa półka. Za to zastanawia mnie, gdyż w jednym z poprzednich pudełek dostałam samoopalacz w płynie tej samej marki. Tym razem bardziej się postarali. Samoopalacz użyłam, ale mimo to pachniał sztucznie jak każdy nawet tani odpowiednik i do tego pozostawiał nierównomierne plamy. Nie rozkładał się idealnie, albo ja to źle robiłam. Tym samym z owym mleczkiem trafili o wiele lepiej, gdyż właśnie weekend spędziłam na plaży i moja skóra nie wygląda najlepiej. Próbowałam się ratować Nivea mleczkiem po opaleniu, ale tylko strasznie piekło. Ten zaś w danej chwili przetestowałam i ma piękny przyjemny zapach, który odpręża i szybciutko się wchłania tworząc przyjemny filtr na zaczerwienionej skórze po opaleniu. Niestety moja próbka jest mala, ale jak widzę wydajna, gdyż wystarczy naprawdę odrobina kremu by poczuć się lepiej we własnym opalonym ciele. Z tego produktu jestem zadowolona, szkoda że to tylko próbka. A i jeszcze jedno, na mojej rozpisce z produktami z pudełka, ten produkt pominęli, za to znalazł się inny. W tym momencie chyba nie żałuję, chyba że tamten, czyli nawilżające i wygładzające mleczko do twarzy Dr Pierre Ricaud, było pełnym wymiarowo produktem, bo jeśli też miniatura to chyba nic nie straciłam.
3. Lakier do paznokci Opi kolor Kiss Me I’m Brazilian czyli różowy. Wersja pełna to 15 ml za 13.90€ ja zaś dostałam zaledwie jakąś miniaturkę 3.75ml (a poprzednio zastanawiałam się czy istnieją próbki lakierów do paznokci, widać istnieją). Czyli jej wartość to ok. 3.50€. Przyznam, że gdyby robili takie ilości w tej cenie w sprzedaży, to miałabym pewnie sporą kolekcję tej marki, a tak to mój pierwszy lakier OPI. Z czego się cieszę, choć kolor akurat wolałabym inny. Bo były też takie jak pokazałam na zdjęciu.
4. Woda perfumowana Eau de cloître Le couvent de Minimes. Jest to woda kolońska o zapachu różanym z nakrętką. Dostałam 30 ml a jego pełna wersja to 100ml za 28.90€. Moja natomiast jakieś 8.75€. Rzadko używam wodę kolońską, a właściwie wcale, zwykle dzięki olejkom mają zbyt intensywny dla mnie zapach. Wolę dezodorant lub perfumy. Tym samym ten produkt raczej będzie zdobił moją łazienkę. No bo na prezent taka miniatur nie bardzo się nadaje, chyba że na jakąś nagrodę w konkursie albo pójdzie do wymiany. Choć ryzykowne do wysyłki. Chyba wolałabym jakąś próbkę perfum, najlepiej w jakimś miniaturowym opakowaniu, a nie w papierku czy w miniaturowym flakoniku. No ale to była niespodzianka jak większość produktów w boxie.
5. 3 minutowa maseczka do włosów bardzo zniszczonych Aussie. Chyba najbardziej odpowiadający mi produkt z tej paczki, oczywiście minus to jego wielkość, jest to tylko 75 ml do tego ma sztywne opakowanie, bez możliwości wygrzebania do ostatka. Chyba że w ruch pójdą mocne nożyczki. Ma przyjemny słodki zapach. I ogromną listę składników, wśród nich aż 4 rodzaje parabenów. Produkt z Wielkiej Brytanii, mi osobiście marka nieznana. Do niego dostałam kilkustronicową reklamę całej gamy produktów do włosów owej marki. Cena jego to 9€ za 250 ml, ja otrzymałam 75 więc jego wartość to 2.70€.
6.I ostatni produkt to dodatek w formie pędzla do makijażu marki Teeez. Bardzo ładnie opakowany w kolorową oprawę pędzelek do malowania powiek. Naturalne włosie i precyzyjna aplikacja, tyle dowiedziałam się z opakowania. Jako że to prezent to ceny nie znalazłam. Na jakiejś portugalskiej (chyba) stronie znalazłam informacje, że cena tego pędzelka to 15.95€.
I tak podsumowując, kolejny lakier do paznokci, kolejny tusz do rzęs. Mimo wszystko jestem zadowolona nawet z mleczka po opalaniu a także z odżywki, która podobno rewelacyjna. Szkoda, że prócz pędzla nie dostałam żadnego innego produktu w pełnym wymiarze. Ale pędzel to miał być prezent. Więc coś mi się tu nie zgadza. A cenowo to koszt pudelka 15.50€ zaś produkty (próbki, które zwykle są darmowe) to jakaś kwota 31.95€ (nie wliczając prezentu). Jest to jedno z tańszych pudełek, które otrzymałam, ale to pewnie z winy iż nie ma produktu pełnowymiarowego. No i teraz dylemat, bo przecież koniec abonamentu, a za miesiąc ma być pudełko w stylu amerykańskim. No dobra odpuszczę sobie, albo jeszcze zobaczę, może znowu jakiś kod rabatowy znajdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz